"Przyszłość należy do Was, do młodych. Trzeba abyście wchodzili na wielkie drogi historii nie tylko tu w Europie, ale na wszystkich kontynentach i wszędzie ażebyście stawali się świadkami chrystusowych błogosławieństw."
JPII

UPORZĄDKOWANY BLOG NA MOJEJ NOWEJ STRONIE:
http://jacektraveler.wixsite.com/jacek-traveler

Wyświetlenia

czwartek, 30 października 2014

Święta Dolina Inków


Trudno dostępnie geograficznie.  Odpowiedni klimat i żyzne gleby pozwalające wciąż na uprawę czterech typów kukurydzy i ponad 2tyś odmian ziemniaków (w Polsce możemy zliczyć na palcach).

Dolina na wysokości 3 tyś m.n.p.m z rzeźbiącą ją rzeką Urubamba. Inkowie nie mogli przegapić tego miejsca. To właśnie tutaj znajdował się ich rdzeń i główne centrum dowodzenia. Tutaj w Cusco - inkaskiej stolicy zapadały najważniejsze decyzje i w tym rejonie w Calce - Bóg dał mi spełnić się, jako wolontariusz misyjny :D

Zaznaczony obszar Świętej Doliny Inków

Peru - ojczyzna ziemniaka! Uprawiano go już 7 tyś lat temu. Stąd wyszedł na świat! Obecnie w Międzynarodowym Centrum Ziemniaka w Peru znajduje się ponad 5 tyś odmian! ;)


Tablica informacyjna z miasteczkami Świętej Doliny - każde ma coś unikatowego do zaoferowania. Cusco->Pisac->Coya->Lamay->CALCA->Urubamba->Chinchero->Ollantaytambo ;)


Prawda, że piękna? 


PISAC




Klara - wolontariuszka z Niemiec. Przyjechała na cały rok ;) a za plecami część Pisac ;)


Pisac liczy 2 tyś mieszkańców. Jest w połowie drogi z Calci do Cusco. (Calca - Pisac = 1,5 sola / Cusco - Pisac 3,5 sola autobusem lub busem).Obecnie znane przede wszystkim z wtorkowych, czwartkowych i niedzielnych targów, gdzie sprzedawane są rękodzieła! (w pozostałe dni także rozstawiony jest rynek). Niestety robi się zbyt turystyczny. Ceny są w górnej półce, a produkty zazwczyaj te same co na pozostałych targach...

Druga turystyczna rzecz warta odwiedzenia - ruiny inkaskiego miasta (podobne do Macchu Picchu) oraz górskie tarasy - andenes. Wejście około 30 soli.



URUBAMBA


Urubamba ;)



Piękna Urubamba liczy 7,5 tyś mieszkańców. Położona 80 km od Cusco. Turystom służy jako miejsce przesiadkowe w dalszym odkrywaniu świętej doliny.


CHINCERO

Jeżeli będziemy już na tych terenach, będziemy mieli więcej wolnego czasu należy wybrać się na niedrogą wycieczkę do Chincero. Będziemy jechać przez Urubambę, gdzie będziemy przesiadać się do busa. Same miasteczko liczy 10 tyś. mieszkańców i leży na 3762m.n.p.m. Według wierzeń Inków, w tym miejscu narodziła się tęcza. Do zwiedzenia jest tu kościół z XVw. Wejście płatne. Skoro są turyści, to jest również i targ ;)


OLLANTAYTAMBO


P.J


Każdy kto odwiedzi Peru i będzie w pobliżu najbardziej znanego szczytu Macchu Picchu usłyszy nazwę miejscowości Ollantaytambo. Dwutysięczne miasteczko położone na 2792 m.n.p.m stanowi bazę wypadową na Szlak Inków. Stąd rusza również oblegany Peru Rail - pociąg do bram Machu.

Bramka. Przepustka do Machu...


Miasto w którym nietrudno spotkać inkaską zabudowę –  jest niezwykłą atrakcją dla turystów. Obecne mury doskonale odzwierciedlają Inkaską precyzję i typ pracy. Stanowią je doskonale dopasowane kamienie – najcięższe z nich ważą 50t. Transportowano je z oddalonego o 5 km od miasta kamieniołomu przez rzekę, której bieg czasami zmieniano.




wejście na ruiny: normalny 130 soli / studenci 70 soli / wejście tylko na te ruiny 70 soli.
Peruwiańczycy mają dwa razy taniej.


Niektóre źródła podają iż jest to najstarsza zamieszkała osada w Ameryce Płd. 


Kojarzymy? Pewnie, że tak. Kominiarki używane podczas świątecznych tańców.

Uliczny bufet: za 2 sole szaszłyk z kurczaka z ziemniaczkami.



ŚLUB kościelny! Warto zwrócić uwagę na typowe stroje dla tego regionu - czerwone wzorzyste ponczo.

Kto chętny na kupno małej Peruwianki z dziećmi i lamą na rękach? ;)



Typowy motyw na peruwiańskich domach. Objaśnienie poniżej. 
Co symbolizują te postacie na dachu? Z relacji Peruwiańczyka:

kogut - ostrożność
byki (tak, to nie są świnie) - bogactwo i siła
butelki - szczęście i świętowanie
krzyż - obecność Boga i wiary
;)



LAMAY

Niewielka, podłużna wioska położona między Pisac, a Calcą. Słynie z jednego - świnek morskich. Nie chodzi o towarzysza do zabawy,chodzi o wykwintną kuchnię peruwiańską!

W tych terenach danie to jest bardzo popularne. Ze względu na swoją cenę, najczęściej spożywana jest podczas świąt i uroczystości. Gotowa upieczona świnka na kiju - Cuy al palo - podawana jest z ziemniakami, makaronem i chichą ( napój z ciemnej kukurydzy i ananasa). Cały zestaw kosztuje 35-40 soli.




Po prawej już gotowe! / foto: P.J

Mięso świnka ma dużo właściwości zdrowotnych. Między innymi zapobiega rakowi.

Twarda przypieczona skórka, a pod dnią czystę mięsko! / P.J

Lamay słynie z wystawionych przy drodze "grilów" i prowizorycznych pomieszczeń z napisem "Cuy al palo" lub "Cuyeria". Dzień w dzień piecze się kilkadziesiąt świnek. Jak nie Peruwiańczycy, to liczni turyści przejeżdżający główną drogą do dalszych inkaskich miast.


"Świnka morska na kiju" / P.J

Czas na filmik, wykonany z myślą o Marku - przyjacielu wolontariuszu misyjnym z Afryki, miłośnikiem tych zwierzątek ;) Smacznego!




Skoro już świński temat to przypomnę o moich poszukiwaniach świnek. Otóż pewnego dnia razem z siostrą zakonną szukaliśmy 12 świnek dla innej placówki. Nie było tak łatwo je kupić! Kryteria był ostre: 1 samiec i 11 samiczek, 3 palce z przodu, 4 z tyłu, biała łatka z przodu, odpowiednia waga i miesiące... oj oj ale się udało ;)


jacek-traveler-misja




wtorek, 14 października 2014

Placówki misyjne - Monte Salvado


Korzystając z wizyty u dziewczyn w Quebradzie odwiedziliśmy księży w Monte Salvado. To wioska oddalona tylko o 45 min pieszej wędrówki. Najbardziej znanej placówce salezjańskiej w Peru. Dlaczego? - 61 hektarów pól uprawnych: ziemniaki, kukurydza, banany oraz 22 hektary sadu pomarańczy. Dodatkowo uprawa warzyw wykorzystując naturalne metody oraz drzewka cynamonowe.  Hodowla zwierząt: kury, kurczaki, indyki, kaczki, świnki morskie, króliki, byki, krowy, a nawet pszczoły!


Placówka w Monte Salvado.


W tym 100% mieście salezjańskim na co dzień mieszka 70 chłopców i trzech księży - w tym Polak Padre Dariusz. Jest szkoła, są warsztaty, magazyny i fabryka produkująca dżemy i wszelkie przetwory owoców. Sami produkują energię tworząc placówkę samowystarczalną.

góra: widoczna fabryka oraz kościół.
dół: dojście do placówki - miasta

Wszystkie produkty wytwarzane na placówce sprzedawane są w Peru i pomagają w utrzymaniu tak wielkiej placówki.

Byliśmy tam niecałe dwie godziny próbując, wąchając i smakując niesamowicie słodkie owoce..!

Zobaczcie sami jak wygląda okolica i do czego się nadzieje!


Galeria 




Świniak, jak to świniak. :P


Drzewo cynamonowe. Nic innego jak zdarta kora ;)


Pola ananasowe. 


Bawełna



Bananowce!!! <3  - Kto się śmieje, ten się śmieje ostatni. Podniesienie nogawek kosztowało mnie 90 ukąszeń moskitów. Ał. 


Owoce. Jadalne. Ale jak się nazywały...

Pomarańcze


a na koniec... niespodzianka autostopowa :D Okazało się, że to nie robotnicy z placówki, ale... z urzedu miasta ;)





jacek-traveler



piątek, 10 października 2014

Placówki misyjne - Quebrada


Wyłaniają się duże liście bananowców. Poranna mgła unosi się z zielonych koron drzew uczestniczących w wyścigu kto bliżej słońca. Papugi przelatują nad głową wydając specyficzny krzyk. Jedziemy po bardzo wąskiej i krętej drodze przeprawiając się przez strumyki i mniejsze rzeki z kamienistym dnem. W porze deszczowej szlak nie do przejścia. Są jeszcze mosty. Dziurawe, ledwo podpierające się na brzegach. Góra z metalu, dół z poklejonego drewna z podwyższonymi dwoma śladami dla mini busów. Dookoła gęste, wilgotne powietrze oblegające całe ciało. Zaczynam czuć się, jak lep na muchy. Zupełnie inny klimat. Dodatkowo duchota i upał. Nie ma co, po to tu przyjechałem. Kto by pomyślał, że moja noga ustanie w początkach dżungli i odkryje kolejny region Peru - Selwa Secca.


Quebrada.


Quebrada od środka. Kościół. Mówią, że lepiej nie jeść lodów... Żadnych rewolucji nie mieliśmy! :D Tym razem użyta czyta woda! 



Kampania wyborcza! :D:D:D


 Docieramy tam w cztery godziny. Ruszamy z wysokości 2950 m.n.p.m., przejeżdżamy przez przełęcz 4500 m.n.p.m . Wąską, górską drogą pokonujemy  57 km w dwie godziny.

Zaznaczona Quebrada Honda.



...a przez okno.



Placówka

Spróbujmy sobie wyobrazić kolejny ogród lecz bardziej przypominający raj. Dookoła rosną palmy z dojrzałymi kokosami. Wszędzie jest zielono i słychać śpiew ptaków oraz olbrzymi hałas świerszczy. W tej scenerii żyje 36 dziewczynek w wieku szkolnym, mieszkających tu na stałe. Większość z nich jest z głębokiej dżungli. Tam nie mają możliwości do nauki. Już je wcześniej poznaliśmy - przyjechały na dwa dni do Calci prezentować typowe peruwiańskie tańce i wziąć udział w spontanicznym mini playback show (poprzednie posty). Tym razem też wykorzystaliśmy ten jeden dzień na naukę tańców i odkrywanie z białymi świata przyrody. Spróbowaliśmy tutejszych owoców, a nawet ściągaliśmy kokosy z palm, żeby ostatecznie napić się świeżej wody z kokosa tuż pod palemką. Na co dzień nie ma tu ciepłej wody i Internetu. Jedyna możliwość to  kafejka internetowa. Oczywiście kiedy jest słońce, bo z chmurami net nie chodzi. Organizowane jest też sobotnie oratorium! Wolne miejsce w ogrodzie zapełnia się setką brykających dzieciaczków. Ich dzień zaczyna się o czwartej, a kończy o 20:15. Same tak zdecydowały głosem demokratycznym. ;)


lewa góra: pokoik najstarszych dziewczyn / placówka z góry / jadalnia / mój pokoik ;)


Hodowla świnek morskich / plantacja sałaty / stołówka, sala lekcyjna i rozrywkowa / widok na placówkę z najwyższego piętra.




Smacznego!


Kafejka internetowa. 
-Seńor Pablo - zapytała jedna z dziewczynek dotykając delikatnie moich włosów -  a to są naturalne włosy czy farbowane?
- Naturalne ! - wesoło odpowiedziałem na typowe już pytanie nowo poznanych dzieci
Patrząc na blond Anię zadała kolejne pytanie.
- a każdy ma takie same włosy w Polsce jak seńor? 
- Nie każdy ale łatwo można spotkać :-)







lewa: Eilen z gniazdem ;)


Poniżej krótki filmik z samego dojazdu i z polowania na...kokosy ;)





          Mimo, że jestem cztery godziny od mojej Calci, dzisiejszej nocy nie spędzę sam w pokoju. Towarzyszą mi chrabąszcze, żuki i świerszcze wlatujące przez ramę bez okna. Goszczę również pająki. Aktualnie nie wiem gdzie są, bo zmieniły swoją lokalizację. Być może wyszły na dwór przez niedomykające się drewniane drzwi. 
          W małym kolorowym pokoiku złożonym z żółtych i różowych ścian stoją dwa proste łózka oraz mały drewniany stoliczek w kształcie kwadratu z plastykowym ogrodowym krzesłem, jakby do kompletu. Uzupełnieniem jest skrzypiąca drewniana podłoga, informujące sąsiadów o każdym moim kroku. Wszystko współgra wyśmienicie! Coraz bardziej rozbrzmiewają odgłosy chrząszczy z dworu idealnie wykorzystując walory akustyczne doliny. Piękna, choć na dłuższą metę przypominająca pracę fabryki, muzyka wypełnia każdy wolny centymetr pokoju. Monotonne dźwięki z jednej strony wprowadzają mnie delikatnie do snu. Z drugiej, rozbudzają moje szare komórki pytające jak można zasnąć w takim hałasie?!  Inne komórki też zdziwione, jak może być tak duszno i gorąco w zimę, że nie można się niczym przykryć?! Tylko komórka XXI wieku nie jest zdziwiona. Już przyzwyczajona, że włącza melodię o 5:30...


Hałaśliwy sąsiad.


<3
Miałem do wyboru jechać na zwiedzanie Świętej Doliny Inków, ich architektury i spuścizny lub odwiedzić inne placówki w głąb Peru. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy ze swojego wyboru. Podróż ta dała mi dużo więcej, niż podziwianie kolejnych ruin, nawet wspaniałych Inków.



Nasza mała ogródkowa ekipka.



Krótkie oderwanie się od obowiązków na sam koniec czasu misyjnego. Przeniesienie się w inną krainę, z której teraz mam same dobre wspomnienia. Na pewno będę do nich nie raz wracał. Już tęsknie. 




AAAAAAAAAAAAAAAAA !!! :D:D:D noo...ale tym razem pójdą dla świń! Za szybko spadły z drzewa ;)



jacek-traveler-misja


poniedziałek, 6 października 2014

Calca misyjnie - Przez pole do fryzjera


         Ciepły sobotni dzień w Calce. Generalne porządki. Każdy wykonuje swój przydzielony obowiązek.. Jeden czyści jadalnię, drugi łazienki, a inni okna w estudio. Jednak nie miejcie wrażenia, że to rutynowe zajęcia. Na misji nic nie ma stałego, szczególnie dla wolontariusza.

-Seńor Pablo! - zawołał jeden z młodszych chłopców - pójdzie Seńor ze mną?
-Pewnie! ale gdzie? - chłopcy zawsze nie kończą swoich pytań, więc trzeba dopytywać.
- Muszę iść po pieniądze.
- Ale dokąd? I na co pieniądze?
- Niedaleko na pole, do taty. Potrzebuję na fryzjera.

Poszliśmy. Długa droga na obrzeża Calci trwała niecały kwadrans. Słońce piekło niemiłosiernie. Co to znaczy? To znaczy, że czułem zbyt obfite ciepło z nieba na mojej głowie. Usiadłem na kamieniu i czekałem. Czekałem...

W Peru istnieje powiedzenie "hora peruana". Tłumaczy się to, jako godzina peruwiańska. Często powiedzenie to zamienia się w zjawisko rzeczywiste. Posłuchajcie. 


-ile można brać pieniądze... - głośno pomyślałem. Myśli te przebiegały zdecydowanie szybciej niż sekundy odmierzające kolejny kwadrans na moim zegarku.
- Anheeel! Anheeel! - i cisza. Przybiegły tylko wszystkie psy z okolicy glinianych domków. Przynajmniej nie będę czekał sam... Co ma być to będzie. Idę na pole.



Anhela spotkałem za domem. Stał na polu i rozmawiał z najmłodszym w rolników. Wołają mnie, abym dołączył.
- Jego tata poszedł na chwilkę na miasto. Za 10 min wróci. Poczekajcie. 
- skoro 10 minut...

W tym czasie zaciekawiony moim pochodzeniem rolnik rozpoczął konwersację. Wypytywał o wszystko, co związane z Polską. Wylądowaliśmy w domu z zaserwowaną zimną colą w ręku. Głównie rozmawialiśmy o uprawach. Co jemy, z czego się utrzymujemy, co eksportujemy i importujemy, skąd mamy krowy, czego nam brakuje, jakie gleby mamy... Czułem się jak na konferencji prasowej ministra rolnictwa. Czy wszystko wiedziałem? Myślę, że wiernie odgrywałem rolę ministra i tym razem wiedza nie była najistotniejsza. Broniłem polskich wyrobów mleczarskich oraz w przeciwieństwie do Peru - dużej ilości zbóż i mąki. Zaprzeczyłem, że krowy mają inne pochodzenie niż te peruwiańskie - to znaczy nie są sztucznie zapładniane z amerykańskich lub holenderskich krów. Tak minęły prawie dwie godziny. Cola już się skończyła. Psy się przyzwyczaiły do mojej obecności. Anhel prawie zasypiał, a słońce nie ustawało w niesieniu ciepła. Takie spokojne, peruwiańskie życie.

 Przyszedł tata! Ile to dziesiątek minut minęło... Bierzemy pieniążki i lecimy do fryzjera! Lecimy wydać cztery sole i wymodelować fryzurę na "corto escolar" - elegancką, na pilnego ucznia.

uliczka - Calca


- Buenos dias!! - krzyknął pewien Pan ze stolarni. Kolejny w innym sklepie kiwnął głową. Inni mijając się uśmiechają i mówią Hola!
- Anhel, dlaczego każdy mnie pozdrawia?
- bo jesteś gringo. 
- to tak trzeba, czy dlaczego?
- z szacunku. - odpowiedział, jak zwykle rozmowny chłopiec z gór.
- aha...
- aha? co to znaczy? - zapytał zupełnie zaskoczony Anhel. Myślałem, że żartuje, że bawimy się słowami.
- aha to aha. Potwierdzenie, zgoda.
- a bo widzi Seńor Pablo, w quechua "aha" oznacza chichę - święty napój Inków, typowy na tych terenach.


Doszliśmy do głównego miejsca naszej całej podróży - ulicy z wieloma "salonami" fryzjerskimi. Który wybrać? Cena taka sama, wyposażenie też, może tam gdzie szybciej? I tak po całym dniu wylądowaliśmy w drewnianym pomieszczeniu z trzeszczącą podłogą pokrytą czarnymi włosami niezbieranymi od rana, starym telewizorem na ścianie, w którym oczywiście leciał mecz. Klienci wraz z fryzjerami co chwile odkręcali głowy, żeby zobaczyć głośniej komentowane akcje podbramkowe. Sufit przyozdobiony był niebieską folią plastykową, tak na wszelki wypadek, żeby nie było widać dziur i niejednego grzyba. Siedząc na drewnianej ławeczce i oczekując, aż fryzjer w zielonej kamizelce skończy manewrować brzytwą na głowie Anhela czułem się niepewnie. Nie dlatego, że wszystko nowe i troszkę inne. Po prostu zdawało mi się, że jestem w krzywym domku. Pobielone gdzieniegdzie ściany leciały na mnie z każdej strony. Specjalista tynkarz musiał mieć niezłą interwencję twórczą, bądź był przeciwnikiem sztuki. Nie chciał, aby można było powiesić chociaż jeden obraz na ścianie. Fizycznie jest to niemożliwe.

Po tym dniu zdecydowałem, że wolę skorzystać z usług fryzjerskich przyjaciela wolontariusza peruwiańsiego - Leonisa i poddałem się tej szalonej operacji. Nie żałuję! :D



Salon fryzjerski ale.. w stolicy! - Lima! Więc jest klasa! Jedyne wspólne to telewizor i plakaty białych na ścianach.




jacek-traveler-misja




środa, 1 października 2014

Arequipa

Zapraszam do zwiedzenia najpiękniejszego jak dla mnie miasta. Wracamy do tripu na południe Peru! 


AREQUIPA 





Arequipa


Białe miasto położone na 2335 m.n.p.m na aktywnym obszarze sejsmicznym.  Obecnie ok. 750 tyś. mieszkańców. Po przybyciu ze znacznie wyższego Puno, aż chciało się oddychać.  Wysokie położenie i duże nasłonecznienie skutkują wysoką szkodliwością promieni słonecznych. Jednak miasto nie ma dużo minusów. 



Wróćmy do kolorów. Dlaczego jest białe? Otóż zachowało się wiele kolonialnych budynków. Z Zbudowane było z wulkanicznych skał zwanych sillar, są one odporne na trzęsienia ziemi. Zabytki Arequipy wpisane są na listę UNESCO. Jedną czwartą mieszkańców miasta stanowią studenci. Przez cały rok temperatura oscyluje około 20-22 stopni. Od maja do listopada, czyli w zimę, w ogóle nie pada. Czy trzeba chcieć czegoś więcej? 


Plaza de Armas.
Plaza de Armas nocą.
Podobnie jak wszystkie inne największe place w peruwiańskich miastach, tak i tym razem reprezentatywnym placem Arequipy jest? - Plaza de Armas. Z każdej strony otoczony wspaniałymi budynkami, a wisienkę na torcie stanowią fontanny i moje kochane palmy porozstawiane na placu. Wyjątkiem na skale Peru jest północna ściana katedry, która zajmuje całą szerokość placu. Sama katedra ma ciekawy życiorys. Często ulegała zniszczeniom i przebudowie na skutek trzęsień ziemi.  W środku możemy zobaczyć europejską mieszankę. Nie chodzi o turystów, ale o wnętrze: włoski marmur, francuska ambona i belgijskie organy - największe w Ameryce Południowej. 


Wnętrze katedry

Kolejnym obiektem, który Arekipeńczyk będzie polecał jest  - Monasterio de Santa Catalina. Założony w 1579r. Obecnie klasztor dla 30 mniszek. Jest tak zorganizowany, że tworzy swoiste miasto w mieście. Zajmuje ogromną przestrzeń i jest praktycznie samowystarczalne. Jego większa część przeznaczana jest do odwiedzania przez turystów. Usytuowany niedaleko centralnego Plaza de Armas. Niestety nie wstąpiliśmy. Za drogo i za mało czasu, woleliśmy pójść na mszę tuż przed dziesięcio godzinną drogą do Cusco.  (coś około 20-30 soli)


Panorama na wulkany. 

Nie tylko miasto usytuowane jest na niebezpiecznym styku płyt tektonicznych. Dodatkowo w krajobraz wpisują się aktywne wulkany. Najbardziej znanym, widocznym w idealnym kształcie stożka jest  - Wulkan El Misti. Liczy 5822m.n.p.m. Drzemie nad Arequipą nie wbudzając strachu u miejscowych, osiedlających się co raz bliżej jego stóp. Możliwa jest wspinaczka na szczyt. Niestety wymaga przewodnika i przede wszystkim trwa dwa dni.  

Wulkan El Misti.

Transport 

Międzymiastowy

Do Arequipy dojechaliśmy oczywiście autokarem z firmy Cruz del Sur. Już pisałem wcześniej o firmie: solidna, droga, niezawodna, polecana przez miejscowych. Można złapać promocję jak trasa Arequipa - Cusco, 10 godzin za 29 soli. 



Ważne: Przez wyjazdem z dworca ( zrobieniem "check in" / pokazaniem biletu / oddaniem walizki) należy wykupić naklejkę - podatek wyjazdowy / opłatę dworcową - który doklejany jest do bilety. W Puno kosztuje 1 sol, natomiast w Arequipie 2,5 sola.

Budka, w której płacimy za opłatę dworcową.


Taksówki

Mototaxi kursują tylko po obrzeżach miast. Znacznie większym powodzeniem cieszą się taksówki samochodów osobowych. Przeciętny koszt przejazdu 3-4 sole. Z terminal terrestre (dworca naziemnego, autobusowego) do centrum około 8 soli.


Najbardziej popularny rodzaj taksówek w mieście. Każda indywidualnie stuningowana.


Bus sightseeing

Wszyscy dobrze znamy turystyczne autobusy bez dachu, które obwożą turystów po najbardziej turystycznych miejscach. W Arequipie nie trudno na takie oferty trafić. 4 godzinna podróż kosztuje 45 soli. Zajeżdża się do około 12 miejsc. Za niektóre wejściówki lub atrakcje (jak koniec = 10 soli) trzeba dodatkowo zapłacić. 

Poniżej zdjęcia wykonane podczas objazdu Arequipy. 

Galeria:

Piękna nieogolona Alpaka.

Jakże popularne peruwiańskie rękodzieło. Oczywiście w sklepach wszystko jest przedstawione, jako dzieło prosto z rąk. Yhy.

Ostrożność to podstawa, więc niech inni uważaja.

Konie dla turystów. JT

Częsty widok na peruwiańskch ulicach. Większość w całkiem niezłym stanie. 


iha! 


jacek-traveler