"Przyszłość należy do Was, do młodych. Trzeba abyście wchodzili na wielkie drogi historii nie tylko tu w Europie, ale na wszystkich kontynentach i wszędzie ażebyście stawali się świadkami chrystusowych błogosławieństw."
JPII

UPORZĄDKOWANY BLOG NA MOJEJ NOWEJ STRONIE:
http://jacektraveler.wixsite.com/jacek-traveler

Wyświetlenia

poniedziałek, 6 października 2014

Calca misyjnie - Przez pole do fryzjera


         Ciepły sobotni dzień w Calce. Generalne porządki. Każdy wykonuje swój przydzielony obowiązek.. Jeden czyści jadalnię, drugi łazienki, a inni okna w estudio. Jednak nie miejcie wrażenia, że to rutynowe zajęcia. Na misji nic nie ma stałego, szczególnie dla wolontariusza.

-Seńor Pablo! - zawołał jeden z młodszych chłopców - pójdzie Seńor ze mną?
-Pewnie! ale gdzie? - chłopcy zawsze nie kończą swoich pytań, więc trzeba dopytywać.
- Muszę iść po pieniądze.
- Ale dokąd? I na co pieniądze?
- Niedaleko na pole, do taty. Potrzebuję na fryzjera.

Poszliśmy. Długa droga na obrzeża Calci trwała niecały kwadrans. Słońce piekło niemiłosiernie. Co to znaczy? To znaczy, że czułem zbyt obfite ciepło z nieba na mojej głowie. Usiadłem na kamieniu i czekałem. Czekałem...

W Peru istnieje powiedzenie "hora peruana". Tłumaczy się to, jako godzina peruwiańska. Często powiedzenie to zamienia się w zjawisko rzeczywiste. Posłuchajcie. 


-ile można brać pieniądze... - głośno pomyślałem. Myśli te przebiegały zdecydowanie szybciej niż sekundy odmierzające kolejny kwadrans na moim zegarku.
- Anheeel! Anheeel! - i cisza. Przybiegły tylko wszystkie psy z okolicy glinianych domków. Przynajmniej nie będę czekał sam... Co ma być to będzie. Idę na pole.



Anhela spotkałem za domem. Stał na polu i rozmawiał z najmłodszym w rolników. Wołają mnie, abym dołączył.
- Jego tata poszedł na chwilkę na miasto. Za 10 min wróci. Poczekajcie. 
- skoro 10 minut...

W tym czasie zaciekawiony moim pochodzeniem rolnik rozpoczął konwersację. Wypytywał o wszystko, co związane z Polską. Wylądowaliśmy w domu z zaserwowaną zimną colą w ręku. Głównie rozmawialiśmy o uprawach. Co jemy, z czego się utrzymujemy, co eksportujemy i importujemy, skąd mamy krowy, czego nam brakuje, jakie gleby mamy... Czułem się jak na konferencji prasowej ministra rolnictwa. Czy wszystko wiedziałem? Myślę, że wiernie odgrywałem rolę ministra i tym razem wiedza nie była najistotniejsza. Broniłem polskich wyrobów mleczarskich oraz w przeciwieństwie do Peru - dużej ilości zbóż i mąki. Zaprzeczyłem, że krowy mają inne pochodzenie niż te peruwiańskie - to znaczy nie są sztucznie zapładniane z amerykańskich lub holenderskich krów. Tak minęły prawie dwie godziny. Cola już się skończyła. Psy się przyzwyczaiły do mojej obecności. Anhel prawie zasypiał, a słońce nie ustawało w niesieniu ciepła. Takie spokojne, peruwiańskie życie.

 Przyszedł tata! Ile to dziesiątek minut minęło... Bierzemy pieniążki i lecimy do fryzjera! Lecimy wydać cztery sole i wymodelować fryzurę na "corto escolar" - elegancką, na pilnego ucznia.

uliczka - Calca


- Buenos dias!! - krzyknął pewien Pan ze stolarni. Kolejny w innym sklepie kiwnął głową. Inni mijając się uśmiechają i mówią Hola!
- Anhel, dlaczego każdy mnie pozdrawia?
- bo jesteś gringo. 
- to tak trzeba, czy dlaczego?
- z szacunku. - odpowiedział, jak zwykle rozmowny chłopiec z gór.
- aha...
- aha? co to znaczy? - zapytał zupełnie zaskoczony Anhel. Myślałem, że żartuje, że bawimy się słowami.
- aha to aha. Potwierdzenie, zgoda.
- a bo widzi Seńor Pablo, w quechua "aha" oznacza chichę - święty napój Inków, typowy na tych terenach.


Doszliśmy do głównego miejsca naszej całej podróży - ulicy z wieloma "salonami" fryzjerskimi. Który wybrać? Cena taka sama, wyposażenie też, może tam gdzie szybciej? I tak po całym dniu wylądowaliśmy w drewnianym pomieszczeniu z trzeszczącą podłogą pokrytą czarnymi włosami niezbieranymi od rana, starym telewizorem na ścianie, w którym oczywiście leciał mecz. Klienci wraz z fryzjerami co chwile odkręcali głowy, żeby zobaczyć głośniej komentowane akcje podbramkowe. Sufit przyozdobiony był niebieską folią plastykową, tak na wszelki wypadek, żeby nie było widać dziur i niejednego grzyba. Siedząc na drewnianej ławeczce i oczekując, aż fryzjer w zielonej kamizelce skończy manewrować brzytwą na głowie Anhela czułem się niepewnie. Nie dlatego, że wszystko nowe i troszkę inne. Po prostu zdawało mi się, że jestem w krzywym domku. Pobielone gdzieniegdzie ściany leciały na mnie z każdej strony. Specjalista tynkarz musiał mieć niezłą interwencję twórczą, bądź był przeciwnikiem sztuki. Nie chciał, aby można było powiesić chociaż jeden obraz na ścianie. Fizycznie jest to niemożliwe.

Po tym dniu zdecydowałem, że wolę skorzystać z usług fryzjerskich przyjaciela wolontariusza peruwiańsiego - Leonisa i poddałem się tej szalonej operacji. Nie żałuję! :D



Salon fryzjerski ale.. w stolicy! - Lima! Więc jest klasa! Jedyne wspólne to telewizor i plakaty białych na ścianach.




jacek-traveler-misja




1 komentarz:

  1. No cóż, chyba przydałoby się ponownie wybrać do przyjaciela na strzyżenie..:D

    OdpowiedzUsuń