"Przyszłość należy do Was, do młodych. Trzeba abyście wchodzili na wielkie drogi historii nie tylko tu w Europie, ale na wszystkich kontynentach i wszędzie ażebyście stawali się świadkami chrystusowych błogosławieństw."
JPII

UPORZĄDKOWANY BLOG NA MOJEJ NOWEJ STRONIE:
http://jacektraveler.wixsite.com/jacek-traveler

Wyświetlenia

piątek, 18 lipca 2014

Zakochałem się ;)


Śmiało mogę powiedzieć, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Jej różnorodność, spokój ale zarazem pełnia życia dodają mi niespożytej energii. Jest wysoka, może zbyt wysoka jak dla mnie, ale spróbuję się przyzwyczaić. Zresztą, nie wypada żebym ciągle z tym walczył. Mężczyżni nie płaczą. Mężczyźni zdobywają. Całe szczęście lustro mi o tym nie przypomina i wciąż mogę cieszyć się z bycia chłopakiem, chłopcem, chłopczykiem – czasami. Nie zdobyłem jej, ale one zdobyła mnie.

Zacznijmy od początku. Jak to się stało, że ją w ogóle poznałem? - To bardzo proste.                  Walizki zapakowane. Żegnamy się z chłopacmi i księżmi Domu Do Bosco. Wyjeżdżamy z Domu Inspektorialnego Salezjanów z centrum Limy na lotnisko z nieznajomym nam Panem ubranym w ciepły, zielony sweterek, z równo przygolonym wąsem, siędzącym za kierownicą terenowego jeepa. Jedziemy przez dotąd nieznane nam dzielnice. Widocznie wykorzystujemy możliwości samochodu, bo łatwiej jest wyliczyć przejezdną nawierzchnię drogi, niż dziury. Konwesacja trwa:
-to sa niebezpieczne dzielnice Limy, lepiej tu nie chodzic
- ahaa... to jeszcze bardziej doceniamy ze  Pan nas odwozi! 

 Czekamy na lotnisku. Samolot opóźniony. Myślę - o już ostatnia lekcja cierpliwości w Limie. Jednak szybko się  wycofuję, bo pod koniec sierpnia będziemy stad wracac do Europy…


W samolocie zajmuje miejsce koło okna. Przesadzilem - okienka. Daleko od Ani. Ksiądz tak nam wybrał miejsca, żebyśmy widzieli piękno Andow. Ale czemu z dwóch różnych stron samolotu? Tak miało być. Obok mnie zajmuje miejsce Maryluz. Młoda dziewczyna o szerokim uśmiechu, dużych brązowych oczach, jasnąbrąowych rozpuszczonych włosach. Ma lekki jasnozielony sweterk i legginsy w kolorze jeansu. Swoim wgłębiającym się wzrokiem powalała każdego, poczynajac od wysokigo stewarda… No znowu trochę przesadziłem. Maryluz to normalna dziewczyna. Leci z peruwiańską mamą do Cusco na wakacje. Jest pół włoszką i pół peruwianką. Skąd wiem? Słyszę jak rozmawia z mamą po hiszpańsku trzymając w prawej dłoni książkę w języku włoskim. Zaczynamy rozmowę. Znaczy, zaczyna rozmowę jej mama i zapowiada się, że tak  pozostanie do końca lotu. Rozmawiamy po włosku. Teraz po hiszpańsku. W rezultacie mieszamy wszystko i wychodzi Itaniolo. 
Zastanawiam się, co tym razem jest dla mnie przygotowane. A może za dużo kombinuję i rozmyślam? Szukam dziury w całym, jakby wszystko miało być dokładnie zaplanowane? Wierzę, że tak jest. Maryluz na co dzień mieszka w Turynie. W Turynie pracował i żył święty Jan Bosco. Maryluz uczy się w szkole salezjanów. Założycielem Salezjanów był święty Jan Bosco. Maryluz jest aktywnym wolotnariuszem u siebie w Italii. Wolontariat powstał dzieki świętemu Jana Bosco.

Jednak w tym momencie jeszcze nie wiedziałem, że czeka mnie miłość życia…

Po wylądowaniu odbiera nas wolontariusz i jedziemy do naszej placówki. Tu wszystko się zaczyna. 
Ból z tyłu głowy, jakby ktoś jednostajnie uciskał dębową deską. Ciężki oddech. Wzmożone pragnienie wody. Nie ma co się dziwić. Jesteśmy w Cusco na 3400m.n.p.m, a po drodze pniemy się jeszcze wyżej. 
Z nizinnej Limy w głąb wysokich Andow. Ciało mnie się pyta, co jest, a ja tylko podnosze ramiona i próbuję wziąć głęboki oddech. Po drodze jest tak pięknie. Tak inaczej. Tak niesamowicie. Nie muszę patrzeć do góry, żeby widzieć w oddali pobielone szczyty. Co jakiś czas czuję świeżość, jednak nie przypomina tej polskiej. To zapach eukaliptusu z lasu, przez ktory jedziemy. Drogi kręte i wąskie nie wpływają na zmniejszenie prędkości. Szukam pasów, ale bez skutku. Na suchuch poboczach widać biedne, zapadające się bordowe domy wykonane z popularnej tu cegły adobe. Zlewają się z ziemią w tym samym odcieniu. Co jakiś czas mijamy wioskę. Bawiące się dzieci i bezpańskie psy przebiagają nam drogę. Na prawo siedzi babuszka na polu. Ubrana radośnie, w kolory tęczy. Przy niej narzędzia i dziecko jak ona. Folklor na polu, to nie ozdoba. Tradycja zostaje i tu się zachowa. Po lewej kaktusy zdobiące drogę. Wzrok nieco wyżej – wyłania się pole - na zboczu góry jak taras wyrzeźbione. Po przejechaniu 53 minut tej drogi, z 4 tysięcy zjeżdżamy w dolinę. W Świętą Dolinę Inków. Czuję się jak w domu, choć jestem pół kilometra wyżej niż polskie Rysy. Mijamy napis „Witamy w Calce”. Tu spędze nastepne trzy miesiące!

                Wysiadam z auta i naglę zdębiałem. Radosne dzieciaki grające w piłkę, chłopcy, dziewczęta plączące się pod nogami. Kelly, Leo i Nelly radośnie witają. Zapach świeżości, przyjemne ciepło i  nie czuć zmęczenia. Kolorowe obrazy wymalowane na ścianach, w głębi biała kaplica od dołu podmurowana, obok dzwonnica i druga sala. Boiska do piłki każdego rodzaju. Dostałem pokoik – mam tam jak w raju. Wyjście przez ogród, z kilkoma drzewami. Lecz co najważniejsze, to co nas otacza. Wysokie góry i dzieciakow masa!

Zostawiam walizkę gdzieś na podłodze. Rzucam się na łóżko. Leżę spokojnie, rozluźniam się cały, zerkam w górę przez drewaniene okienko. Trwam w tej chwili odpływając jak we śnie.  Głowa i  serce wspólnie krzyczą słowa: Boże, jak tu pięknie!

Calca! To jest ta miłość, wyczekana przez lata.  To jest ta miłość, co smutki załata. Nie jeden oddech dla niej straciłem, gdy za szybko po schodach do domu wchodziłem. To przez nią serce bije mi szybciej. Ba! Nawet już krew dla niej wylałem, gdy z mego łóżka za szybko wstawałem. Choć kilka dni zaledwie minęło,
 to sprzyja pracy i ogólnemu zadowoleniu. Dobrze mieć miłość wytrwałą jak skała. Dobrze mieć miejsce, które Matka Mi dała…



W podziękowaniu Matce Częstochowskiej i z pamięcią o Was,



jacek-traveler - misja 2014





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz