"Przyszłość należy do Was, do młodych. Trzeba abyście wchodzili na wielkie drogi historii nie tylko tu w Europie, ale na wszystkich kontynentach i wszędzie ażebyście stawali się świadkami chrystusowych błogosławieństw."
JPII

UPORZĄDKOWANY BLOG NA MOJEJ NOWEJ STRONIE:
http://jacektraveler.wixsite.com/jacek-traveler

Wyświetlenia

czwartek, 24 lipca 2014

Misyjne początki



Tabliczka przy wejściu na naszą placówkę.

Poznajemy się 


              Minął już tydzień odkąd przybyłem do Świętej Doliny Inków. Razem z Anią poznaliśmy już plan każdego dnia i po części imiona każdego z dzieci. Bo jak tu zapamiętać 28 wychowanków, spośród których są tylko cztery dziewczynki: Juncal, Mirabel, Fiorela i Delia. Chłopcy nie tylko są w podobnym wieku (większość w wieku podstawówki/gimnazjum), to jeszcze  wśród nich jest dużo rodzeństwa, co nie ułatwia sprawy. Dodatkowo wszyscy mają ciemniejszą skórę i czarne włosy. Największe problemy mam z Jonelem, Wilsonem i Walterem. W dodatku śpią w tym samym pokoju. 





              Z każdym nowym poznawaniem się, obojętnie na jakiej placówce, peruwiański dzieci oprócz tych podstawowych zadają też pytania o ilość odwiedzonych państw i jakie zna się języki. Jednak z biegiem czasu pojawiają się jeszcze ciekawsze pytania i to całkiem na serio!

-Señor Pablo, a jaka góra jest najwyższa na świecie?

- Według mnie Mount Everest, a dla Was?
- nie wiem, no też
- ;)
- a był Señor na M. Everest?
- yy nie, jeszcze.
- a ile godzin się tam wchodzi?

- godzin pewnie sporo, liczy się w tygodniach
- jak to! jak na kalwarię [góra nad Calcą] wchodzi się 1,5h!

;)
            
Drugiego dnia Carlos - jeden z chłopców z którym siedzę przy stole - miał ciekawe spostrzeżenie. W poszukiwaniu odpowiedzi, dochodząc do stołu zapytał się mnie:

-Señor Pablo, dlaczego ludzie w Europie są wyżsi?
-Tak już jest, mamy inne korzenie i jesteśmy przystosowan...

- A ile ma Pan wzrostu?
- Metr osiem..
- A jest Pan wyższy od Ronaldo?!
- Tak
- ooo!!


i tu nastąpiła niewiadoma i nieopisana radość! Takie małe, znaczy duże rzeczy, a tyle mogą dać radości ;) Do Ronaldo i spółki zaraz wrócimy, bo to temat rzeka.

       
           W Ameryce Południowej zapominam o Jacku, a nawet o Pawle i przestawiam się jako Pablo. Nie jest to zbyt popularne imię na tych ziemiach. Nie znaczy to jednak, że zupełnie nie istnieje i  nikomu nie jest znane. Zarówno w Limie, jak i w Calce po wymówieniu swojego imienia chłopacy odpowiadają mi: Pablo Escobar !! Uśmiechałem się dopóki nie sprawdziłem kto to taki. Pablo Escobar - kolumbijski baron narkotykowy, który przemycał kokainę do USA. Jeden z najbardziej bezwględnych i brutalnych dealerów, plasujący się w czołówce najbogatszych ludzi na świecie. Aha... 

Pasja

...a raczej hobby, bo z męką nie ma tu nic wspólnego. Zarówno dziewczyny jak i chłopacy kochają piłkę nożną. Z tym, że dziewczyny interesują się piłkarzami (szczególnie Neymarem, Messim, Jamesem i Oskarem), natomiast panowie grą, śledzeniem wyników i transferów między klubami. I tak przy każdym posiłku pojawia się zawsze temat futboolu. Jakby mogło być inaczej, skoro na stole pod szkłem  są same artykuły z gazet sportowych i plakaty piłkarzy. Pod moim talerzem leży uradowany Robben. W takich okolicznościach wolontariusz musi przynajmniej udawać, że wie w jakim klubie gra dany piłkarz, znać historię polskiej piłki nożnej, znać ceny transferów najdroższych piłkarzy i wiele wiele innych... ;)


Obowiązki 


Jak wygląda typowy dzień w Domu Don Bosco? 

Pobudka o 5:45. W ciemnościach wychodzę z pokoju i budzę "Campanero" - chłopaka odpowiedzialnego za dzwonek z którym lata po wszystkich pokojach i nawołuje do wstawania. Następnie udajemy sie do pobliskiej, pięknej kaplicy na poranna modlitwę. W tym czasie dwoch chlopakow przygotowuje śniadanie. Ida po swiezy chlebek, nakrywają stoly i robia kakao. 

7:30 Wszyscy wychodzą do szkoly z której wracaja dopiero o 13. W tym czasie wolontariusze maja wolne. Jednak wolne na misji nie do konca oznacza nic nie robienie. W tym czasie pomagamy w kuchni (np. obieranie 12 kg ziemniakow, albo lupanie czarnej kukurydzy na napój chiche). Jeżeli w domu wypoczynkowym sa goscie, obsługujemy ich, jestesmy odpowiedzialni za podanie posilkow i sprzątanie. Często wychodzimy na mercado, na rynek robic zakupy na obiad. Zdazylo sie, ze wracałem rowerem z wielka skrzynia z przodu zaladowana 8 kurczakami, 7 kg kotletów i worami warzyw. :D Dodatkowo w wolnym czasie  mozemy reazliwoac wlasne inicjatywy, jak malowanie boiska, obcinanie krzewów, czy rozne inne przydatne rzeczy dla domu. Obecnie zajmujemy sie uporzadkowaniem biblioteki: numerowanie, segregacja itd.


PracujeMY przy biblioteczce.

Po powrocie ze szkoly jest obiad. Dwudaniowy. Zawsze, wiec luksusowo. Po posiłku wszyscy sprzątamy. Kuchnie, pokoje i co tylko sie da. Od okolo 15.30 otwieramy drzwi placówki i schodzą się dzieciaczki z ulicy. Do 17 razem z chlopakami z domu gramy w kazdy rodzaj pilki, rysujemy, biegamy, a nawet uczymy się tańca! Juz kilka razy mialem mozliwosc  bycia instruktorem - chociaż z tańcem towarzyskim nie mialo to nic wspólnego, bo musialem wcielić sie w Shakire i tanczyc jak na teledyskach! :D 

Po czasie rozrywki placowka jest zamykana :/. Dzieciaczki ze slodkosciami wychodza, a nasze dzieciaki ida sie myc. Pozniej szybka przekaska i od 18 zaczynamy nauke. W tym czasie pomagamy w odrabianiu lekcji. Zazwyczaj jest to nauka angielskiego na wysokim poziomie. Do szkoly przerabiamy material z 2 klasy, gdzie pojawia sie czas przeszły. Na tym wysoki poziom sie konczy i zaczynamy nauke od 0. Nie da sie robic zadań, nie znając odmiany to be w czasie podstawowym. Walczymy z pamiecia! :) O szkole jeszcze napisze, bo to ciekawy temat. Dopowiem tylko, ze pomagamy rowniez w matematyce! Znaczy, staramy sie pomagac, bo osiagalny dla nas materiał to podstawowka :p

Po nauce jest czas na kolacje. Podobnie jak przed i po kazdym posilku jest modlitwa. Dzien konczymy o 21:30 Buenas Noches - modlitwa i slowkiem na dobranoc, jak to mial w zwyczaju swiety Jan Bosco. 


W weekend plan jest nieco inny. W sobote jest generalne sprzatanie domu. Wszystko zamienia sie w blysk razem z oknami, parapetami i terenem placowki. W sobote jest rowniez oratorium. Trwa kilka godzin. Razem z dziecimi z ulicy bawimy sie, gramy, robimy na drutach, a takze odbywaja sie lekcje katechezy. Wspanialy czas! 

W niedziele jest spokojniejszy dzien. Oprocz mszy i rozanca jest czasami... pranie. W Peru jest troche inaczej. Miasto w niedziele jest bardzo zatloczone i handel kwitnie. To nie znaczy, ze trzeba brac przyklad. Tu jest zupelne inne zycie, zupelnie inna kultura. 


Jak widzicie dzieciaki mają całe dni zajęte. Ciężko wcisnąć cokolwiek, aby nie kolidowało z pozostałymi zajęciami. Mimo to, mamy juz kilka pomoslow i sa realizowane! :)


Poniżej krótki filmik z sobotniego oratorium ;) 



 Kim jest wolontariusz? 


 Wolontariusz nie jest kims szczególnym. Nie jest wybrancem. Jest normalna osoba jak my wszyscy. Niektorym moze sie wydawac inaczej, ale tak nie jest. Pracuje on w imieniu wszystkich, ktorzy zostali w ojczystej ziemi i ktorym to wszystko zawdziecza. Bog dal mu tu swoje zadanie, aby po powrocie mogl jeszcze lepiej sluzyc w swoim kraju i bardziej przyczyniac sie do niesienia dobra. Wolontariusz na misji to nie misjonarz. Wolontariusz nie zbawi swiata. Wolontariusz ma byc soba, w jednosci z Bogiem i dajac milosc innym ma odbierac wszelkie dobra, ktore sa mu przygotowane. Dobra, ktore po powrocie przeleje na innych!



Powód do miłości

Oczywiście chodzi o całą Calcę, a szczególnie o placówkę, a jeszcze bardziej szczegółowo o placówkę wypełnioną dziećmi. 

 Jak sie pozniej przekonacie moja misja nie jest ciezka misja. Traktuje to, jako kolejny prezent od Boga. Zobaczycie, ze sa placowki gdzie jest wiecej stresu, sa gorsze warunki i zycie nie plynie jak w bajce.  
           
Placówka w Calce pełni bardziej rolę internatu dla dzieci z dalekich terenów, najczęściej wysokich gór. 
Ich wioski sa zbyt daleko, by mogly uczeszczac do szkoly. Droga ta zajmowalaby minimum jeden dzien. W ten sposob dzieciaczki zostawiaja rodziny i zamiekszuja w Domu Don Bosco. Maja wszystko, czego potrzebuja, a przede wszystkim sa blisko szkoly.  Mozemy sobie wyobrazic, ze nie pochodza ze zbyt zamoznych rodzin. Ponadto, sa przypadki, ze takich rodzin w ogole nie maja. 

p.s Wczoraj najstarszy z chlopakow rozpoczal wakacje i wyjechal do domu. Po 5 latach po raz pierwszy zobaczy sie z rodzina daleko w polnocnym Peru...

________________________________________________

           Podczas zeszłorocznej prezentacji  wolontariuszki Kasi o pracy w Calce poczułem, że ta placówka najbardziej mi odpowiada. Zarówno pod względem charakteru pracy, jak i miejsca. Moje aspiracje zostały szybko rozwiane. Ksiądz dyrektor powiedział, że mogą tam jechać tylko osoby na długi termin, choć i te są niepewne. Pomodliłem się i pół roku później zamieniłem zdjęcia, na widok przez okno. Tu i teraz - dziękuję!




Był opis, były westchnienia, więc zobaczcie sami jak to miejsce wygląda. ;)  



(pusto, czekamy na powrót ze szkoły!)




Główny plac: boiska, kaplica i stołówka dla gości.


Widok z domu dla gości. Pomalowany budynek to nasze pokoje, a szare w tle główny budynek mieszkalny- pokoje, łazienki, stołówka, sala nauki i rozrywki.

Widok z sali "estudio". 



Serdecznie pozdrawiam 

jesteśmy w kontakcie ! ;) :**


jacek-traveler-misja



      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz