"Przyszłość należy do Was, do młodych. Trzeba abyście wchodzili na wielkie drogi historii nie tylko tu w Europie, ale na wszystkich kontynentach i wszędzie ażebyście stawali się świadkami chrystusowych błogosławieństw."
JPII

UPORZĄDKOWANY BLOG NA MOJEJ NOWEJ STRONIE:
http://jacektraveler.wixsite.com/jacek-traveler

Wyświetlenia

sobota, 9 sierpnia 2014

Calca misyjnie - wakacje


Rozpoczynamy dwutygodniowe ferie zimowe. Po wszystkie dzieci przyjeżdżają rodzice i razem udają się do swoich domów. Dom zostaje pusty. Każdy rozjeżdża się w swoją stronę. Podobnie jest z wolontariuszami. W pierwszym tygodniu jedziemy do Lares. Tam dzieci skończyły już wakacje i przyda się pomoc. W drugim tygodniu robimy czterodniową wycieczkę na południe Peru. Być może uda się odwiedzić placówkę Don Bosco w Arequipie!

SZKOŁA

Szkoła to colegio i od polskiej różni się nie tylko nazwą. Inne są przedmioty, godziny zajęć, ubiór oraz prace domowe. Inny jest poziom nauczania.
W większości szkół lekcje zaczynają się o 8:00 i trwają do 13:45. Dziennie jest siedem lekcji, z tym, że zazwyczaj łączone są po dwie. Przedmiotami obowiązującymi w tym roku są: WF, Sztuka, Historia, Komunikacja, Quechua, Religia, Angielski, Uprawy (w szkole rolniczej), Nauki Technologiczne Środowisko, Człowiek w rodzinie ( takie wychowanie do życia w rodzinie). Zazwyczaj jest około 35-38 uczniów w klasie.
Po czterech lekcjach jest 20 minutowa przerwa. Wszyscy wybiegają z klas na główny dziedziniec szkoły i grają w piłkę. Jest chaos i nie wiadomo co się dzieje. Piłki latają nad głowami, każdy kopie co popadnie, co mu podleci pod nogę. Dzwonek! W jednym momencie boisko pustoszeje. Znów można usłyszeć przejeżdżające za wysokimi murami mototaxi. 



Przyjazd dzieci  z odległych wiosek "autobusem szkolnym" do szkoły.


Każdego wieczoru mamy dwie godziny estudio - czyli odrabiania tareas - prac domowych. Najczęściej daje się zauważyć, że dzieciaki muszą przepisać fragmenty książek do zeszytu (!?!?), streścić część działu lub wykonać jakąś pracę artystyczną (?!). Rzadziej pojawiają się zadania z matematyki, czy angielskiego. 
Z nauką historii jeszcze się nie spotkałem. Przyjmijmy, że nie mam szczęścia.
W czasie estudio najczęściej pomagamy przy... mobilizacji do nauki i koncentracji. Uzmysławiamy, że do odrobienia pracy domowej nie jest potrzebny komputer, wystarczy wspólnie pomyśleć lub sięgnąć do podręcznika. Z matematyką zmagamy się czasami, bo przychodzi profesor ze szkoły i daje dzieciakom korepetycje. Dużo czasu zajmuje nam angielski. Nie trzeba być znawcą, aby pomagać. Zawsze są to proste słówka. Nawet jeżeli książka daje skomplikowane przykłady, trzeba wrócić do podstaw, bez nich ani rusz - a dzieciaki mają ulotną pamięć ;)

Roger podczas estudio

W tych dniach trwają przygotowania do święta  Maryi 15 sierpnia. Na ulicy pod naszym domem w godzinach estudio zbierają się młodzi i ćwiczą swoje choreografie. Słychać monotonną grę na bębnie oraz flecie. Są zmotywowaniu do tego stopnia, iż nawet nie przepuszczają jadących samochodów, dopóki nie skończą danej partii układu. W ten sposób dzieciakom ciężej się skoncentrować, a my lepiej czujemy klimat Peru. 


Klasa w szkole podstawowej Najświętszego Serca Jezusa


Americo i Carlos - po śniadaniu - w swoim mundurku z Humberto Luna



Czego potrzeba dzieciakom na placówce? (rzeczy materialne)


Fiorela i Jonel
Po miesiącu pobytu w Peru zauważyłem, że najbardziej przydatnymi rzeczami są: piłki (do siatkówki i przede wszystkim piłki nożnej), okulary przeciwsłoneczne (moje robią niezłą furorę i były już u każdego na nosie), klapki (zawsze się niszczą i nie spełniają wymagań dzieciaków, jako butów do wszystkiego ;), zeszyty A4 (kartek zawsze mało, w tym formacie wszyscy notują), długopisy (znamy to od siebie, zawsze giną ;), słodycze - bo kto ich nie lubi ;)






ROZMOWY PRZY OKRĄGŁYM STOLE


W trakcie almuerzo (obiadu)
Często się podkreśla, że posiłki są ważną częścią w życiu każdej rodziny. Wszyscy się spotykamy, możemy ze sobą porozmawiać, razem nasycić się przyrządzonym posiłkiem. To prawda. Tak jest i tutaj. Najwięcej światopoglądowych rozmów odbywa się przy stole. Jeszcze trochę posiłków mi zostało, aby zrozumieć i ułożyć w całość ich myśli. Często pojawiają się pytania, których w ogóle bym się nie spodziewał w danej chwili. Nie tylko dlatego, że są zupełnie wyrwane od kontekstu bieżącej rozmowy.




-Señor Pablo - pyta chłopiec - kto jest najgrubszy na świecie?
-yy..oglądałem kiedyś progra...
-Taki chińczyk! Wyciągali go przez okno...

-Ma na imię Agnieszka - tłumacze chłopcu - w castellano Inez, słyszałeś to imię wcześniej?
-mmm.. tak! To jak Iniesta! (hiszpański piłkarz)

Z racji tego, że niektórzy uczą się w szkole rolniczej muszę wcielać się w rolę polskiego rolnika. Jakich zbiorów mamy najwięcej? Czy mamy czarną kukurydzę? Czy mamy dużo truskawek? Jakiej wielkości są pola? Mamy dużo ryb? Tak. Lekcja dla nasz wszystkich: nawet jak czegoś nie lubimy się uczyć, to warto! W przyszłości może się przydać - i to nie raz!!


Nocne rozmowy

W tym tygodniu musiałem zwolnić swój pokój. Na naszej placówce organizowane jest spotkanie młodzieży i przewiduje się stu gości - wraz z zespołem, który wieczorem da koncert. Poszedłem spać do pokoju starszych chłopców (15-17 lat). Był to strzał w dziesiątkę!

Duży, zimny pokój. Zasłonięte zasłony, przygaszone światło. Wszystkie łóżka przygotowane do nocnej podróży. Na przeciwległym łóżku siadają Dawid i Romelio. Cały czas spoglądając, a to na stolik obok mojego łózka, a to na moją twarz.

-Señor Pablo, a co to za obrazek?
-Matka Boska Częstochowska, znacie?

Trafili w czuły punkt. Temat bez końca. Siła napędowa całego mojego życia. Źródło moich wszystkich cudów. Teraz spełniał się kolejny. Ten o dzieleniu się z innymi. Nie tylko w Polsce i Włoszech, ale tam dalej. Z każdą dłuższą podróżą obrazek Matki jedzie ze mną. Nie wiem skąd nagle obudziła się płynna znajomość hiszpańskiego, ale opowiadałem im bez przerwy. Czułem, że trwało to kilka minut. Zegarek pokazywał znacznie więcej. Wszyscy byliśmy wykończeni po całym dniu. Jednak słuchali. Docierało do nich ubogie w słowa, jednak rzeczywiste doświadczenie oddania Matce Bożej, czuwaniu maturzystów, błogosławieństwa otrzymane podczas wyjazdu do Włoch oraz spojrzenia na świat przez pryzmat boski. Nie zabrakło również wspomnienia o modlitwie "wersja 10.0"... Wspaniałe rzeczy...

W ich oczach było widać zaciekawienie i lekkie niedowierzanie. Jak to wszystko możliwe, że tak płynnie się układa, a nawet większe problemy można pokonać z łatwością? Jak to możliwe, żeby nie stresować się na egzaminie? Jak spełniać swoje marzenia? Dobrze, że tam byłem. Widzieli wszystko. Zadawali pytania. 
Z każdą odpowiedzią pojawiał się lekki uśmiech na ich śpiących twarzach. Widziałem, że w głowach układa im się plan własnego życia. Plan oddania komuś świętemu. Cudownie! Jednak to dopiero iskierka, z której może powstać mały płomyk. Łatwo go zagasić, szczególnie w tym wieku. Trzeba go podtrzymywać. Dokładać drewna. Pokazywać inne ogniska, pokazywać, że można. Muszą sami się przekonać, że wielki ogień jest lepszy od mniejszego. Muszą odkryć, że ogień nie ma granic. Miłość nie ma granic. Trzeba ją podtrzymywać nowymi przykładami, modlitwą i rozsądnie ją wykorzystywać. Jednak najpierw muszą odkryć, że mają miejsce na swój ogień. Każdy ma miejsce, jednak trzeba to zobaczyć. Trzeba chcieć, modlić się, a miłość nigdy nie zagaśnie. Nawet jak nie mamy do tego talentu.

Po to tu przyjechałem. Podzielić się tym wszystkim czego mogłem się nauczyć. Przekazać to, czego doświadczyłem. Dać przykład chrystusowych błogosławieństw w moim życiu!

CASA de RETIRO ( Dom wypoczynkowy)


              Każdy dzień przynosi coś nowego. Wyjątkowość tworzą ludzie, którzy przyjeżdżają, których spotykam na mieście i na placówce. Weźmy pod uwagę dwa przykłady, które pewnie zostaną mi w pamięci.
              Placówka w Calce prowadzi duży Dom Wypoczynkowy. Oferujemy cztery posiłki dziennie. Od czasu do czasu przyjeżdżają grupy turystów. Zazwyczaj zorganizowane, w celu zwiedzenia Świętej Doliny Inków, bądź zdobycia Machu Picchu. Ostatnimi gośćmi, którzy wyjechali w miniony piątek była 50 osobowa grupa z Limy. Reprezentowali oni diecezję z tamtych rejonów, a głową wycieczki był wspaniały ksiądz. Chociaż zajmowałem się pracą w kuchni (bardzo dobra, pyszna praca :)), to razem z Anią zaprzyjaźniliśmy się z Padre i po części z całą grupą!



             W tych dniach otrzymaliśmy wspaniały prezent. Dołączając do grupy mieliśmy możliwość uczestniczenia w nocnym czuwaniu przed Najświętszym Sakramentem oraz o piątej rano na mszy świętej. Wszystko w naszej kaplicy! Wspaniały czas, tym bardziej, że na co dzień nie mamy księdza, a co dopiero takich adoracji rozwijających życie duchowe. Zaskoczeniem i zupełnie niespodziewanym prezentem była modlitwa podczas mszy za...Pablo i Anię - wolontariuszy z Polski...



            Kolejnego dnia wróciły wspomnienia z Chin. Idziesz po ulicy i robią Ci zdjęcia z ukrycia, albo podbiegają z uśmiechem i pytają foto foto? po czym ustawiają się obok Ciebie i pstryka błysk flesza. Tym razem zaczęło się od kilku dziewczyn, a skończyło na całej grupie. Kolejka pięćdziesięciu osób, aby zrobić zdjęcie z białymi - Anią i Pablem...


W połowie sejsi już nie wierzyliśmy :P


Masaż w USA

Drugie spontaniczne spotkanie miało miejsce w sąsiednim miasteczku Qoya. Trafiłem tam przez zupełny przypadek. Ania i Señora Noemi (wolontariuszka z Cusco) szukały lekarza. Nie znalazły. Strajk generalny w szpitalach wciąż się utrzymuje. Ostatecznie trafiły do kręglarza w oddalonym o 10km miasteczku?!
Okazało się, że na tydzień przyjechała grupa lekarzy z Kaliforni, aby w ramach wolontariatu "poustawiać" ludzi.

Nie wiem, czy to przypadek. Dwa tygodnie temu podczas jednego z tanecznych wieczorów coś zablokowało mi plecy. Powtórka z Polski. Jak pociągnę to dalej? Przecież dopiero początek misji! Porozciągełm się ile mogłem. Wciąż bolało. Poszedłem do kaplicy. Później kolejny raz, z tą samą intencją. Plecy przestały boleć! Mogłem dalej funkcjonować! Ale przecież dla Boga nie ma granic. Wciąż czułem plecy, przy noszeniu cięższych rzeczy. Wiedział, że nie za bardzo chciałbym iść do peruwiańskiego kręglarza, więc...

udałem się z Robertem (wolontariusz w Calce, Peruwiańczyk) na tenże zabieg! Skończyło się na tym, że przywieźliśmy dwie Amerykanki na naszą placówkę! Wykonały super pracę! Nie tylko mnie ustawiły do pionu, ale także wszystkich mieszkańców domu z kucharką i szefową włącznie! Dziękujemy ślicznie!

Masaż braci: Dawida i Ronaldo




jacek-traveler-misja





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz