WIDZIAŁEŚ JUŻ MOJĄ NOWĄ STRONĘ POWIĄZANĄ Z BLOGIEM? ;)
"Przyszłość należy do Was, do młodych. Trzeba abyście wchodzili na wielkie drogi historii nie tylko tu w Europie, ale na wszystkich kontynentach i wszędzie ażebyście stawali się świadkami chrystusowych błogosławieństw."
Górskie miasteczko liczące 10 tysięcy mieszkańców, położone na 3 tysiącach metrów w Świętej Dolinie Inków. Miejsce przejściowe w drodze do wyższych And, w drodze do nieodległego Machu Picchu. Miejsce misjonarzy salezjańskich, którzy przybywają, aby odpocząć po drodze do odległych wiosek.
Calca tętni życiem. Jest dużo dzieciaków, które przybywają z wysokich gór, pokonując często kilka kilometrów. Uczą się w szkołach każdego szczebla. Bez wątpienia Calca jest miasteczkiem szkół. Centrum Calci stanowi kościół oraz ratusz miasta. Nieopodal jest również mercado, na którym przeważnie robimy zakupy. Dookoła w wąskich uliczkach są malutkie sklepiki umieszczone na dolnym piętrze lepionych domków. Są też sklepy papiernicze, kafejki internetowe, wypożyczalnie filmów, sklepy obuwnicze - gdzie również wymienia się podeszwy, krawiec, fryzjer i wiele innych.
Widok na Calcę z 4-tysięcznika.
Główny plac miasteczka - Plaza de Armas.
Kościół św. Piotra
Zapraszam do przejścia po rynku.
Z trzydzieści stopni w cieniu. Rozpalone słońce podgrzewa miejską patelnię. Bezpańskie psy latają pod nogami. Zahaczają o stragany. Załatwiają się na ziemniaki. Kolorowe ulice wypchane owocami, warzywami i przedmiotami codziennego użytku. W tłum ludzi mieszają się motory z trzema kołami i obudowaną górą. Robią uniki, manewrując na krawędzi wywrócenia się i otarcia o przechodniów. Trąbienia, krzyki, namawianie do zakupu. Na bocznej ulicy odbijającej od głównego rynku pojawiają się dwa maluchy. Wracają ze szkoły ciągnąc za sobą dwa malutkie plecaczki na kółkach. Zauważają "gringo" - kolejne oczy zapatrzone w jeden wyższy biały punkt. A ja? A ja już przyzwyczajam się do tego stanu rzeczy i martwię się tylko, żeby zapatrzone główki ni uderzyły o zbliżający się do nich słup. W sumie, jak byście zareagowali gdyby na waszej codziennej drodze pojawiło się ufo?
Nie tylko pięknie ale i smacznie!
Na rynku niezmiennie świat biegnie inaczej. Nie wszystkie zasady muszą być przestrzegane. Cel jest jeden - tani zakup tego co trzeba. Owoce turlają się po chodniku. Kolorowe Panie chodzą z zawiniętymi dziećmi na plecach. Dzieci skryte, ale jak to dzieci lubią zabawę. I mi udaje się zabawić młodszą koleżankę poza zasięgiem wzroku mamy. Kucharka z którą poszedłem kupuje kurczaka. Wybiera, przebiera, dotyka, przekłada, jakby sprawdzała wytrzymałość rozkładającego się mięsa. Spadła jej połówka na ziemię! Szybko podniosła i naturalnym ruchem odłożyła na swoje miejsce. Pozostałe wkłada do siatki. Spadło raz jeszcze! Trudno, odkłada na bok i dobiera kolejne kawałki. Zapach kurczaków wyłożonych na stołach bez strachu przed słońcem unosi się nad rynkiem. Przyjemnie nie jest, ale idzie się przyzwyczaić.
Mercado.
Początek misji, nowe doświadczenie i ogólne nieogarnięcie. -Pablo, poczekaj tutaj na mnie. Ja zaraz wracam. - powiedziała do mnie kuchara
...no to czekam przed główną bramą z siatką pełną zamrożonych kurczaków. Z minuty na minuty zapach z białego płóciennego worka jest coraz ostrzejszy. Z dołu zaczyna wypływać czerwień. Ludzie coraz dłużej zawieszają wzrok na białym ludku z białym workiem pod białym murkiem otaczającym ryneczek. Po raz kolejny jestem atrakcją turystyczną. Po raz kolejny słyszę O! Gringo! z ust młodszych dzieci. Dla starszych też jestem ciekawostką. Z biegiem czasu mojego czekania, zaczęli podchodzić i rozmawiać ze mną ludzie. Może rozmowy to nie przypominało, bo nie byłem w stanie odpowiadać, tego co naprawdę chciałem ale było miło, a pytania się powtarzały. Czy to policjant, czy pani od ziemniaków, czy kierowca mototaxi pytali o to samo: co robię, gdzie mieszkam, jak ma na imię i skąd jestem. Takie pierwsze zapoznanie, taki pierwszy kontakt z lokalną społecznością. Kiedy kurczaki już się rozmroziły, wróciła kucharka i udaliśmy się moto do domu szykować obiad...
W filmiku jedziemy Mototaxi. Zawozimy kurczaka do piekarni, podglądamy życie na rynku oraz obserwujemy kolejkę kobiet przybyłych z gór po odbiór zasiłku. Wszystko otoczone trzema charakterystycznymi dla tego regionu (Świętej Doliny Inków) piosenkami.
Mototaxi. Przejazd od 1 do 2 soli (1 sol=1,08zł) - z wniesieniem bagażu do domu! ;)
Lokalna społeczność. Zawinięte dziecko w kolorowe płótno, a w wiaderkach sfermentowana chicha.
Typowy ubiór kobiety peruwiańskiej z regionu Cusco. Kolory spódnicy różnią się między regionami lub wioskami.
Przysmak Peruwiańczyków - popcorn.
Peru nie jest drogie. Dorobienie kluczy kosztuje 3 sole, 5 bułeczek 1 sola, piwo cusqeńa 0,5 - 4 sole, żależnie od miejsca.
Najczęściej spotykanymi samochodami są Hyundai i Toyota (głównie Hillux, którą masowo wypożyczają przyjeżdżający turyści).
Paliwo sprzedaje się w galonach.
Udko z kurczaka 10,80 Sola.
Banany !! 1 sol 4-5 bananów! :D - a ile rodzai!
Mobilny sklepik. Wszędzie tam gdzie dzieci, tam i on :)
Budka telefoniczna. Wypożyczasz telefon komórkowy (na końcu kolorowej tasiemki) i dzwonisz.
Każda kobieta ma długie włosy. Panuje moda na noszenie różnych kapeluszy oraz warkoczy. Jeżeli są dwa, są związywane na końcu. Jeżeli włosy są zbyt krótkie - nie raz doczepiają sobie lub związuje je wełnianą nitką :)
Obuwie z opony.
W peruwiańskiej telewizji niestety oprócz ogłoszeń wyborczych jest dużo miejsca na zupełnie bezwartościowe i bezcelowe reportaże i serwisy informacyjne. Większość czasu podczas wiadomości zawierają informacje o samych morderstwach, potrąceniach na ulicy i długich analiz jak pewna kobieta uniknęła wypadku. W radio nie jest lepiej. Często słychać ogłoszenia wróżek i zachęcenia do czarnej magii.
Zamiast reklam i ogłoszeń wyborczych malowidła na ścianach domu.
Jeżeli chcesz udać się do innego miasteczka z pewnością napotkasz na combi - busa, który każdego z każdym bagażem zabierze. Wyjazdy są cyklicznie, jednak ostatecznie o godzinie wyjazdu decyduje zapełnienie się busa. Raz czekasz godzinę, a raz wsiadasz jako ostatni i jedziesz :)
Przed drogą do Lares.
Msze święte w których miałem przyjemność brać udział były bardzo żywe. Księża mają bardzo osobisty kontakt podczas przewodniczenia mszy, jest dużo wspólnych śpiewów, klaskania...być może wynika to z rodzaju mszy.
Gdy masz jest odprawiana w intencji zmarłego, po mszy przed kościołem rodzina zmarłego częstuje ciastem i kakao. (akurat tak trafiłem).
Po mszy również wierni podchodzą pod ołtarz i następuje poświęcenie wodą święconą. Woda, szczególnie święcona jest bardzo ważnym elementem w ich kulturze i nabiera wręcz magicznego znaczenia. Każdy chce być dotknięty wodą, co przypomina wręcz oblewanie się nią.
Ojcze Nasz..
Mój pierwszy raz w kościele w Calce był dość tragiczny. Usiadłem w ławce niedaleko od ołtarza. Odwróciłem głowę w lewo i... mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Maryi. Ale jakim wzrokiem! Małe, czarne oczy, skupiające maksymalną uwagę na jednym punkcie, patrzące bezpośrednio i głęboko, jakby z wielki żalem i obwinianiem, że ukrzyżowanie to nasza sprawka! Przeszedł dreszcz.
Obok figura Jezusa przedstawiona jeszcze bardziej realistycznie. Poturbowane ciało z widocznymi ranami, czarna od krwi, z peruką, budząca postrach swoją realistyczną posturą. Nie trzeba się niczego domyślać. Wszystko jest przedstawione czarne na białym. Nie masz wyjścia, grzeszniku.
Podobne wizerunki można spotkać w przydrożnych kapliczkach....
Dzięki za relacje. Z wielkim zainteresowaniem czytamy wszystkie wpisy.Szczęść Boże w Twoich podróżach. Wanda
OdpowiedzUsuń